11listopada 2010roku
Dzień zaczynamy gdzieś tak ok 7.30. Plan mamy napięty więc pospiesznie wciągamy śniadanie i ruszamy na zwiedzanie jednego ze słynniejszych zabytków w Syrii. Znaczy chcieliśmy ruszyć ale Super Tenere powiedziała NIE. Do celu raptem kilkaset metrów więc nie zaprzątamy sobie za mocno tym głów z nadzieją, że to tylko czkawka. A czkawka jak wiadomo sam z siebie przechodzi z czasem. Odpalamy na pych z nadzieją, że będzie dobrze.
Sławek opuszcza nas - jedzie swoim zakurzonym Advenczerem na myjnię a my pośmigać między "greckimi" kolumnami. Wjeżdżamy od tyłu, od strony wież. Nikt nie pobiera żadnych opłat, nikt nie pilnuje.... totalna samowolka. Mimo, że nikogo pilnującego tu nie ma jest czysto, porządek, nie widać śladów wandalizmu itp zagrywek europejskiej rozwydrzonej młodzieży. Pewnie jakaś tutejsza Bogini nad tym czuwa. W końcu są tu również ruiny Świątyni.
Wieże w których chowano bogatych zmarłych.
Każda z wież mieściła od jednego do kilkudziesięciu zmarłych, zależnie od zasobności portfela.
Zadowoleni, bogatsi o kilka minut filmu i chyba o blisko 100 fotografii opuszczamy wspaniałą Palmyrę. Ten obraz jeszcze długo będziemy mieli przed oczyma.
Jeszcze tylko szybka rundka między kolumnami na pożegnanie i udajemy się na wzgórze na którym stoi cytadela.
Z góry roztacza się piękny widok nie tylko na starożytne miasto ale również na okoliczne góry. Można się zapomnieć i spędzić tu sporo czasu gdyby nie natrętni sprzedawcy pamiątek. No dosłownie nie dało się od nich opędzić. Nie pojmują co to NIE, co to NO, NIET itp. itd. Zmywamy się czym prędzej. W sumie i tak słonko pali a tu nawet metra kwadratowego cienia nie ma .
Ruszamy, ujeżdżamy raptem z 1, może 2km widoki nie pozwalają jechać dalej. Sesja. Dobrze, że panuje pełne zrozumienie i nikt się nie krzywi. Fantastycznie!
Czas zaczyna nas jednak coraz mocniej poganiać, w końcu musimy dziś dojechać do Jordanii bo jeden z nas dostał na granicy tylko wizę tranzytowa ( Sławek był w Izraelu i by pojechać z nami naprędce wyrobił nowy paszport - ale w Warszawie wizy mu nie chcieli sprzedać, sporo więc ryzykował), która była wystawiona na 2 dni.
Do granicy ok 350 km, jest dopiero 11:30 więc postanawiamy trochę jeszcze po marudzić. Śniadanie było liche więc obiad trzeba by gdzieś zjeść. Środek niczego, dookoła tylko skały i piach więc nie było wyjścia należało uszczuplić nasze zapasy żywieniowe. Od dawna wiadomo, że posiłek najlepiej smakuje w pięknych okolicznościach przyrody, w doborowym towarzystwie i jak człowiek jest lekko podmęczony. Warunek dla wszystkich tych opcje spełnia najwyższe wzniesienie w okolicy. Podjeżdżamy.
Mozolnie, bo kamienie i skały nie chcą nas wpuścić wyżej niż kilka metrów ale w końcu dajemy radę.
Słońce pali, więc ruszamy czym prędzej jadąc wiaterek daje jakąś namiastkę komfortu nie wiem jak wytrzymują tu motocykliści w lipcu czy sierpniu.
Marudziliśmy tak, że o 14:30 spostrzegliśmy, iż do granicy mamy grubo ponad 200km. Niby to nic ale, ale ... no właśnie - jedzie z nami Super Tenere. Piotrek wkurzony, ja natomiast traktuję to jako przygodę, w końcu jeszcze nic złego się nie stało, ot kolejna awaria. W Yamasze Piotra ginie prąd na dobre. Rozkręcamy maszynę na poboczu.
Dopiero teraz ogrom śmieci lezących przy drodze rzuca nam się w oczy. Śmietnik od nas aż po horyzont. Leży wszystko stare ciuchy, odpadki komunalne, części samochodowe, które pewnie ktoś zostawił po wymianie na poboczu. A w Palmyrze było czysto chyba faktycznie tam jakaś Bogini nad tym czuwa!
Motocykl rozebrany: diagnoza - regulator napięcia. Jako, że zapasowy też nie działa ( Piotr nie był pewny jego sprawności) daję mu swój, zapasowy. Tez lipa. Robimy więc podmiankę akumulatorów i znajdujemy w ten sposób przyczynę akumulator pewnie zakończył żywot wczoraj na pustyni. Trochę nierówno było i coś tam mogło we wnętrzu się uszkodzić. Zwarte cele czy coś nie znam się. Już po zmroku dojeżdżamy do pobliskiej wioski, na szczęście biznes jest otwarty do ostatniego
klienta, nieważne, że już prawie 19ta. Kupujemy nowy, od Tico, taki 35Ah który ląduje na siedzisku pasażera. Mniejszych nie było. Koszt: 180zł
Po tej akcji czym prędzej mkniemy na granicę nie chcemy się narażać na nieprzyjemności. Udaje się Jordania wita nas o 23:45. Przekraczamy granicę, akcja trwa zupełnie szybko jak na arabskie zwyczaje i już po 1h jesteśmy w Jordanii! Dojeżdżamy do pierwszego większego miasta i szukamy noclegu. Plączemy się po uliczkach bez skutku. Mija godzina. Gdyby nie pomoc Jordańczyków którzy zaprowadzili nas pod drzwi "hotelu" pewnie byśmy nic nie znaleźli.
Parkingu nie było więc motocykle wylądowały w holu obok recepcji.
Jest 1:50, siedzimy w obskurnym pomieszczeniu, bez ciepłej wody w łazience, w zasadzie ciężko to nazwać łazienką.... wychodek, tak , to lepiej pasuje. Omawiamy plan na jutro i w podłych nastrojach kwadrans przed 3AM kładziemy się spać. Może jutro się wyśpimy ? Kto wie, może ...
Dystans : 450km.
12.11.2010
Zwijamy się czym prędzej z tego rozpierdolnika dumnie zwanego hotelem. Jesteśmy jacyś tacy głodni a warunki takie, że lepiej tu nic nie konsumować bo jeszcze kawałek mięska żywego wskoczy do talerza...
Idziemy na pobliski targ, wybieramy najbardziej uczęszczaną knajpkę i zamawiamy po raz kolejny nie pytając uprzednio o ceny. Tym razem nam się upiekło i nie zostaliśmy obdarci z ostatnich dinarów.
Wracamy wypełnieni po brzegi kurczakiem i frytkami :) Tak się najedliśmy, że mimo, iż do hotelu było max 300m to ledwo doszliśmy :)
Krótki odpoczynek, przejażdżka motocyklami po recepcji i już suniemy na południe. Kierunek Aquaba a po drodze kilka atrakcji.
Daleko nie dolatujemy... tak, tak, to słynna Super Tenera Piotra znów odmawia posłuszeństwa. Piotr stawia na zbyt bogatą mieszankę, więc rozbiera maszynę w centrum stolicy, tuż przed meczetem.
Ja podaję klucze a Darek ze Sławkiem polecieli po lody i sok z bambusa dla całej ekipy.
Działamy:
Od razu daje się zauważyć inną mentalność Jordańczyków: nikt nie pomaga, nie kibicuje, nie ma herbatki czy darmowych owoców. Tzn są jeśli sobie kupisz. Na pewno nikt Ci ich nie da, no przynajmniej my nie dostaliśmy. Cywilizacja jak by wróciła. Nie ma też klimatów w stylu motocykl 125ccm i 4-5 osobowa rodzina na nim.
Sławek działa nadal a my obserwujemy otoczenie:
Po 2 h walki wbijamy się w uliczki 3 mln stolicy Jordanii i mkniemy przed siebie. Super Tenera nie jest już taka Super bo dalej ma to samo. Czyli cała praca poszła na marne. Nikt nie chce jechać za Piotrem bo śmierdzi spalinami że hoho. Piotr tylko prosi by nie zamieszczać relacji przed sprzedażą motocykla. Ale myślę, że po powrocie naprawi co potrzeba i Tenera znów będzie Super. Poza tym minęło już tyle czasu... Motocykl sam w sobie jest ok, wymaga tylko dopieszczenia.
Lecąc tak sobie chłopcy poczuli, że zgłodnieli. Zjechaliśmy gdzieś w głąb jakiegoś miasteczka w poszukiwaniu baru czy restauracji:
Ja posiliłem się owocami z bazarku i zostałem pilnując motocykli. Jakoś na jedzenie nie miałem ochoty po porannej ilości wciągniętego kurczaka. Nadal byłem pełny. Zaspokoiłem tylko swoje pragnienie sokiem wyciskanym z owoców. Wyciskałem je oczywiście własnymi ustami. Mniam!
W międzyczasie cykałem foteczki:
Jadąc do naszego celu zjeżdżając jeszcze kilka km w bok zaliczamy jeszcze Górę Nebo z której to Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną, na niej również zmarł. IMHO szkoda czasu.
Widoczki z góry i jej okolic:
Oglądamy też ruiny zamku w Mukawiru ( w którym jakaś kobieta za taniec przed Herodem otrzymała w nagrodę głowę Jana Chrzciciela) oraz Zamek al-Karak ale nie robią na nas wrażenia więc resztę sobie odpuszczamy.
Z racji długiego postoju (patrz: serwis Tenerki) dolatujemy tylko do Wadi al-Mudżib gdzie rozbijamy namioty w pięknej scenerii.
Wieczorne ognisko zastępuje nam reflektor BMW, a muzykę - śpiewy upojonych do granic możliwości Jordańczyków, którzy 50m niżej też zrobili sobie piknik. Pogaduchy przy picie (pita to taki chlebek) i mielonce oraz ciepła grochówka kończą ten dzień.
Dystans 165km
Dzień się skończył ale noc trwała. Dla mnie była wyjątkowo ciężka... zużyłem niemal cały zapas papieru toaletowego... Gdzieś tako około 5AM odpuściło. Odetchnąłem.
13.11.2010.
Wstajemy wcześnie by zobaczyć ten 900m odpowiednik Amerykańskiego Wielkiego Kanionu (ten ma ponoć aż 2133m) w blasku wschodzącego słońca. We mnie dodatkowo budzi się coś i każe jechać jak najniżej się da, do rzeki, do podnóży. Jak kazało, to musiałem. Zabieram tylko chłopakom rolkę papieru toaletowego i ruszam. Obiecuję wrócić możliwie szybko, chyba , że znów mnie zaatakuje to samo co w nocy.
Totalne pustkowie okazuje się ( nie widać tego z góry w żaden sposób) być zamieszkane. Żyją tu całe rodziny w lepiankach jak z XIXw, nawadniają sobie "pola" z płynącej w dole rzeki i uprawiają pomidory, których to setki skrzynek mijam po drodze na dół. 5 czy 10 domów a w każdym duża gromadka dzieci. Dojeżdżam do wody, gdzie zamaczam się do wysokości cholewek co daje ukojenie rozgrzanym stopom. Opłukuję się z kurzu, robię parę fotek i znikam w otchłaniach kurzu.
Koledzy na górze opowiadają mi potem, że narobiłem niezłego popłochu wśród tych mieszkańców nie wiem o co im chodzi, mnie pozdrawiali machając rękoma, w geście raczej przyjaznym niż wrogim :)
Na górze spotykam chłopców idących do szkoły. Krótka wymiana zdań "na migi" , fotka i oni w swoją, ja w swoją stronę.
Pakujemy się i lecimy dalej drogą o wspaniałej nazwie Kings Highway. Mnóstwo zabytków przy niej do obejrzenia ale my mamy duże opóźnienie, wiadomo dlaczego :) Odpuszczamy więc je sobie i lecimy do najsłynniejszego zabytku w Jordanii nabatejskiego miasta sprzed 2000lat, czyli Petry, słynnej też z racji kręcenia w niej ujęć do filmu o przygodach Indiany Jones-a.
Godzina już późna, chłopaki decydują się wejść. Ja rozchorowany postanawiam nie psuć im wyjazdu - ląduję w hotelu i zaczynam się leczyć. Dostaję SMSa, że potem lądują w Wadi Rum, obiecuję im jak najszybciej dojechać. Tymczasem konam w samotności. Nie jest ze mną dobrze :(
Dystans : 220km
Rozchorowałem się tak, że w hotelu spędziłem w sumie klika dni a cała reszta mojej podróży odbyła się już solo... no prawie ;)
cdn.
Trzecia część relacji z mojego wyjazdu na Bliski Wschód już za tydzień a tymczasem, tych którzy jeszcze nie znają moich planów na sezon 2012 zapraszam do kliknięcia w poniższy banerek i zapoznania się z nimi: